W niedzielę 7 listopada 2010 roku właściciele czteroletniej nowofundlandki Rosie wyjechali na cały dzień, zostawiając ją w ogrodzie. Po południu na policję w miejscowości Des Moines w stanie Waszyngton zadzwonił sąsiad i zgłosił, że pies błąka się po ulicy (przeskoczył przez płot) – chodziło mu o to, żeby zwierzęciu nie stała się krzywda. Choć Rosie ważyła ponad 50 kilogramów, to okoliczni mieszkańcy znali ją z łagodnego usposobienia. Niestety, okazało się, że choć intencje były dobre, sprawa skończyła się tragicznie. Policjanci pojechali na miejsce, próbowali złapać Rosie na lasso dla małych psów, potem strzelali do niej z elektrycznego paralizatora, a w końcu – choć nie była agresywna – zapędzili ją na podwórko jednej z sąsiadek i tam strzelali do niej. Najpierw trafili Rosie w nogę, a potem oddali jeszcze trzy śmiertelne strzały. Żaden nie trafił Rosie w głowę – a tylko tak można według wskazówek Amerykańskiego Stowarzyszenia Lekarzy Weterynarii uśmiercać zwierzęta, jeśli stanowią zagrożenie. Tu zagrożenia nie było.
Sprawa wywołała oburzenie mieszkańców Des Moins, którzy podpisali petycję w sprawie ukarania policjantów, a Deirdre i Charles Wrightowie złożyli pozew w sądzie. W ubiegłym tygodniu doszło do ugody – policja zgodziła się wypłacić 51 tys. dol. odszkodowania i pokryć koszty procesu i adwokata. – W naszym stanie to rekord w sprawach takiego typu - powiedział dziennikarzom „Seattle Times” Adam Karp, prawnik reprezentujący Wrightów.
Biedny pies.....
OdpowiedzUsuń